Fabryka Norblina na Woli, świeżo odnowiony otwarty teren 19-wiecznych zakładów pomiędzy ulicami Żelazną, Prostą i Łucką (Google Maps).
Przed I wojną światową i w międzywojniu tutejsza fabryka należała do największych polskich zakładów metalowych. Kilkuset robotników i maszyny parowe wytwarzały tu blachy, rury, naczynia, sztućce i naboje. Produkcja trwała aż do roku 1982.
Dzisiejsza Fabryka Norblina w porównaniu z niedalekimi Browarami Warszawskimi jest kompleksem skromniejszym i bardziej zwartym. Mniej jest zieleni, a okoliczne nowe budynki biurowe robią nieco przytłaczające wrażenie. Ma za to świetny przemysłowy charakter. Stoi tu kilkadziesiąt zabytkowych maszyn, na czele z ławko-wagonikami, które można (lub nie) przesuwać po zachowanych torach, zależnie na którego ochroniarza trafimy.
Pierwszą godzinę na miejscu spędziłam bez S. i trochę się obawiałam, czy mi się któreś dziecko nie zapodzieje chociażby na schodach ruchomych. A szukanie zgubionej między dwoma piętrami Średniej, która jak kociak potrafi pobiec za refleksem światła na szybie, jest czymś, co zdecydowanie wolę robić razem z mężem. Na szczęście było spokojnie i poza małym wypadkiem z sosem teriyaki, spodenkami i jednym już nie żółtym butem, nic ciekawego się nie działo.
W Norblinie działa kilka hal z gastronomią, luksusowe kino, a od wtorku do soboty bio-bazar. Sporo pomieszczeń jest jeszcze pustych, ale wkrótce ma powstać Muzeum Norblina. Można z wózkiem, można z psem.