Żyrardów, koniec stycznia. 40 minut samochodem z Warszawy (Google Maps).
Naprawdę interesująca wyprawa do zabytkowej osady fabrycznej z XIX w, nie tylko dla wielbicieli klimatów industrialnych. Historia Żyrardowa zaczyna się w 1833 roku, kiedy przeniesiono tu z Marymontu fabrykę wyrobów lnianych. Tutejszą przędzalnię zorganizował Filip De Girard, od którego nazwiska pochodzi nazwa miasta. Zabytkowa osada z pięknej czerwonej cegły przetrwała do dziś w niemal oryginalnym stanie. W czasach świetności pracowało tu nawet 9 tysięcy robotników. Obok imponujących budynków fabrycznych wzniesiono tu domy dla pracowników, wille dyrektorskie, kościół, szpital, szkoły, przedszkole, domy kultury, a nawet straż pożarną. Jest też piękny park wzniesiony wokół rzeczki Pisi Gągoliny i stojąca w nim willa kolejnego właściciela fabryki Karola Dittricha.
Na nas największe wrażenie zrobiły odnowione budynki Starej Przędzalni i klimatyczne, nieco zniszczone hale dawnego Bielnika. Dawniej bielono tu tkaniny, dziś mieści się Muzeum Lniarstwa i Zagroda Industrialna z wielbłądami i reniferami. Wielką atrakcją są też porozstawiane w różnych częściach miasta stare lokomotywy i dawne bocznice. Bo też kolej Warszawa-Wiedeń odegrała ogromną rolę w rozwoju miasta. Poruszył nas też sugestywny, przygnębiający pomnik Szpularki . Przedstawia on wycieńczoną kobietę, która w XIX wieku za swoją pracę otrzymywała o wiele mniejsze wynagrodzenie niż mężczyźni. Warunki życia w cieniu fabryki nie były zresztą lekkie i przez żyrardowskie zakłady przetaczały się fale strajków. Choć kadrze zarządzającej żyło się tu całkiem nieźle. Piękne, duże wille dyrektorskie, choć nieco już zniszczone, do dziś budzą ukłucie zazdrości.
Żyrardów ostatni raz zwiedzaliśmy bez dzieci (a najstarsza ma 10 lat). Dziś różnica na plus jest ogromna, kolejne budynki doczekują się renowacji, przy czym miasto nie utraciło swego offowego charakteru. Spacer zajął nam kilka godzin, choć można go dowolnie skrócić.