Plaża Zawady nad Wisłą, na wysokości pałacu w Wilanowie. Parking na poboczu ulicy Wał Zawadowski (Google Maps).
Ten spacer przy temperaturze odczuwalnej -15°C trochę dał nam w kość, jeszcze zanim wyszliśmy z domu. Młody akurat tego dnia uznał, że prześmiesznie będzie sabotować zakładanie butów. Wciskanie kozaczków na jego uciekające nóżki w dwóch wełnianych swetrach i puchówce sprawiło, że pod tymi wszystkimi warstwami wytworzył mi się tropikalny mikroklimat, który później, już na samej plaży, stopniowo acz nieubłaganie przymarzał. Tak czy inaczej dojechaliśmy wreszcie na miejsce i tam zamienioną w lodostradę ścieżką 20 minut docieraliśmy na plażę. My z Młodym na rączkach (nózki mnie bolą, za duzo uciekałem) i duszą na ramieniu, a Średnia ślizgiem naprzemiennym, tyłkowo-kolanowym.
Sama plaża Zawady to szeroka, imponująca połać rzecznego piachu, nieco mniejsza niż w Ciszycy. Teraz, wyludniona, poza sezonem, z rzeką pokrytą lodowymi krami i śryżem robi surowe, trochę mroczne wrażenie. Jak na nasz gust – pięknie.
W letnie weekendy kursuje tu bezpłatny prom osobowo-rowerowy na drugi brzeg. My szliśmy bez wózka ze względu na lód i piach.