Pałac pod Kampinosem w Lesznie, 30 minut autem z Warszawy, parking obok bramy (Google Maps).
Miała być Granica w Kampinosie, trasę opracowaliśmy dzień wcześniej i zebraliśmy się pomimo prób sabotażu ze strony Młodego i podżegającej go Średniej. Przyjeżdżamy. Na parkingu kilkadziesiąt aut. No więc gorączkowa narada w samochodzie na poboczu. Wszyscy w kurtkach, pot spływa, dzieci z częstotliwością serii z karabinu maszynowego pytają, co robimy. Ktoś puka w szybę, bo źle stoimy. Młody uznaje, że jest za poważnie i wysypuje na podłogę auta paczkę flipsów. S. w stanie przedzawałowym. Kto to przeżył, ten wie, że tak wygląda piekło. W tej sytuacji uświadomienie sobie, że chyba po drodze mijaliśmy jakiś otwarty park pałacowy, przypuszczalnie uratowało komuś życie.
Na miejscu dzieciaki momentalnie zregenerowane ruszyły próbować wpaść do stawu i tylko S. potrzebował kwadransa na dojście do siebie. Późnobarokowy Pałac pod Kampinosem jest świetnie utrzymany, z pięknym frontem, sam park jest nie za duży, ale ścieżka wokół stawu malownicza, z imponującymi dębami, siłownią plenerową, no i ludzi niewiele. Na co dzień działa tu centrum weselno-konferencyjne.
Spacerowaliśmy jakieś 40 minut, a potem podjechaliśmy 5 minut do tutejszego Parku Karpinek, gdzie znajdziecie pozostałości topoli, która była najgrubszym drzewem w Polsce, zanim spróchniała i powalił ją wiatr. Niegdyś był tu też dworek. Jest za to staw i wędkarze, do których nasz Młody lubi się znienacka podkradać. Mapka z aplikacji wydawnictwa Compass.