Kołobrzeg – uzdrowisko, 7h autem z Warszawy.
Kołobrzeg dawniej był jednym z ważniejszych grodów Pomorza Zachodniego. W 1945 r. zniszczony został aż w 90%. Ja byłam tu jako dziecko, z czego pamiętam jedynie paskudny beżowy krupnik w hotelu Kielczanka, co skutecznie zniechęciło mnie do tego miasta i zupy na następne 30 lat. Krupniku konsekwentnie nie tykam, ale Kołobrzegowi postanowiłam dać drugą szansę. I słusznie, bo okazał się być jednym z przyjemniejszych bałtyckich kurortów – bardzo zielonym, w miarę uporządkowanym, z fajną infrastrukturą.
A oto nasze polecajki:

Szeroka kładka wzdłuż plaży nad Ekoparkiem, czyli podmokłą strefą ochrony przyrody.

Mola – są dwa: główne – najdłuższe żelbetowe w Polsce, swój urok też ma mniejsze, na końcu promenady.

Domek Kata – kawiarnia i restauracja o baśniowych wnętrzach, do których pasowałaby raczej nazwa Domek Barbie, ewentualnie Jednorożca.

Poczta i ratusz w klimacie Hogwartu – jedne z kilku odbudowanych neogotyckich budynków.


Latarnia morska z pięknym widokiem na ujście Parsęty i muzeum modeli statków.

Bułka z matjasem z budki – od zeszłorocznych wczasów na Rugii nasz ulubiony street food

Skansen Morski i port rybacki – zwiedzanie dwóch okrętów i malownicze kutry.

Nowa Starówka w okolicach odbudowanej katedry – budynki w klimacie dawnych kamienic.
