Tallin, stolica Estonii, 12h autem z Warszawy (Google Maps). Można też dolecieć LOT-em. To już ostatni wpis z naszej wyprawy na północ.
Przez stulecia Tallin był bogatym portem bałtyckim, do 19. wieku zamieszkanym głównie przez Niemców. Władały nim kolejno: Dania, zakon inflancki, Szwecja i Rosja. Szczęśliwie uniknął większych zniszczeń w czasie kolejnych wojen.
W Tallinie, jak to na północy, najbardziej problematyczna jest pogoda. Nam zresztą przez cały pobyt tutaj ciągnął się mały spór percepcyjno-meteorologiczny. Frakcja konserwatywna, czyli ja (dzięki Bogu, że mam 3 głosy), twierdziła, że zimno i kurtki. Radykalna frakcja postępowa w osobach Średniej i Najstarszej zgłaszała nieustające veto i poddawała pod głosowanie krótkie rękawki. Neutralność próbowała zachować jednoosobowa partia obrotowa, ale narażała się tym jedynie na wrogość pozostałych stron sporu. I tylko w nosie wszystko miał najmłodszy separatysta, którego interesowało jedynie, cy moze kalose.
Nasz subiektywny ranking atrakcji Tallina:
1. Starówka – duża, pełna zaułków, wąskich uliczek, w połowie otoczona średniowiecznymi murami, zasłużenie na liście UNESCO.
2. Lennusadam – nowoczesne muzeum morskie z wnętrzami okrętu podwodnego i innych statków, szał.
3. Baszta Kiek in de Kök i tunele bastionowe, działają na wyobraźnię.
Pozostałe, ale też wspaniałe – PROTO avastustehas dla dzieci w dawnej fabryce łodzi podwodnych w nowoczesnej dzielnicy portowej, wieża telewizyjna wyższa od Pałacu Kultury z restauracją na górze, muzeum Kadrioru w pałacu carskim. Dzieciom oczywiście podobało się też zoo. Jeszcze więcej atrakcji z żalem ominęliśmy.
Miasto zwiedzaliśmy 4 dni. Świetnie sprawdziła się trzydniowa obejmująca wszystkie główne atrakcje Tallinn Card która pozwoliła nam zaoszczędzić kilkaset złotych na wstępach i komunikacji. Jest drożej niż Polsce, szczególnie za restauracje trzeba płacić dwukrotnie. Bruk na Starym Mieście klimatyczny, ale wózkom nieprzyjazny.